What We Keep

 



Alex poświęciła wszystko, by spełnić marzenie o własnej kawiarni. Jednak pasja nie zawsze wystarcza, by utrzymać biznes. Udział w konkursie na dostarczanie wypieków dla drużyny piłkarskiej Sherwood United to dla dziewczyny szansa zmian na lepsze. A razem z nią pojawia się Jayden Calder. 
 
On – gwiazda futbolu, ulubieniec mediów, którego życie prywatne zwraca większą uwagę niż sukcesy na boisku. Ona – zwykła dziewczyna, trzymająca się z dala od problemów i mająca niełatwe relacje z rodzicami. Jayden proponuje jej układ: udawany związek, który pomoże ocieplić jego wizerunek, a Alex – przyciągnąć klientów. Zaczyna się gra, a stawką może się okazać coś więcej niż sukces…
 
To miał być prosty układ. Zero emocji, same korzyści. Tyle że granice pomiędzy grą a rzeczywistością zaczynają się zacierać…
 
„What We Keep” to pełna chemii, humoru i napięcia historia o miłości, która pojawia się tam, gdzie nikt się jej nie spodziewa.




Alex

– A niech to szlag! – krzyknęłam, zrywając się na równe nogi.

Wściekła zawarczałam na telefon, na którym był ustawiony budzik. A raczej kilka, bo nie chciałam się spóźnić. Nie mogłam się spóźnić. Jednak wszechświat za pośrednictwem komórki pokazał mi jasno i wyraźnie, że ma gdzieś moje plany i zamiary. Dopiero natarczywe dzwonienie siostry mnie obudziło. Cieszyłam się, że prysznic wzięłam przed snem. Spięłam brązowe włosy w kok (chwała tym, którzy uznali, że messy bun jest w modzie), wyszczotkowałam zęby i jednocześnie wysyłałam SMS-a z informacją, że się spóźnię, następnie wytuszowałam rzęsy i włożyłam przygotowane wcześniej ciuchy. Wybiegłam z mieszkania i wsiadłam do samochodu, a w myślach zaklinałam rzeczywistość, aby nie był to dzień, kiedy auto postanowi wyzionąć ducha.

Pierwszy raz od tygodnia zdarzył mi się dzień wolny od pracy, ale i tak musiałam wstać rano, by spotkać się z Adrianem, który co miesiąc składał zamówienia na słodkości dla swoich bliskich. Jako perkusista popularnego zespołu rockowego miał napięty grafik, więc zawsze gdy chciał omówić zamówienie, byłam dla niego dostępna. Nawet jeśli musiałam poświęcić swój wolny dzień. Prowadzenie biznesu wiąże się z wieloma plusami, ale są też minusy, na przykład odpowiedzialność nie tylko za siebie, lecz także za innych. Gdy trzy lata temu powiedziałam rodzicom, że chcę założyć cukierniokawiarnię, wyśmiali mnie. Oszczędzałam każdego funta, sprawdzałam wszystko, co będzie mi potrzebne do otwarcia własnej działalności, aż wreszcie rok później wzięłam kredyt, by spełnić to marzenie. Od dwóch lat zarządzałam swoim małym rajem na ziemi.

Dojechałam do centrum miasta, od razu zajęłam miejsce parkingowe zarezerwowane specjalnie dla mnie i weszłam do cukierni. Przy stoliku najbliżej lady z wypiekami siedział Adrian.

– Przepraszam za spóźnienie, nie uwierzysz, ale naprawdę nie zadzwonił mi budzik – powiedziałam zamiast powitania.

– Nie czekałem długo, a na osłodę dostałem kawę i sernik – odparł z uśmiechem. – Powiedz, jakie masz dla mnie propozycje na najbliższy miesiąc.

Usiadłam naprzeciwko i zaczęłam wymieniać słodkie wypieki, które chętnie bym dla niego przygotowała. Adrian, podobnie jak ja, pochodził z Polski i tęsknił za rodzinnymi smakami. Gdy pierwszy raz trafił do mojej kawiarni, spróbował niemal wszystkiego. Od tamtej pory często wracał, aż w końcu zapytał, czy może się umówić na stałe dostawy raz w tygodniu. Tak zaczęła się nasza znajomość – on opowiadał mi o urokach życia gwiazdy rocka, a ja od czasu do czasu zdradzałam mu jakiś przepis.

– Wiem, że nie zajmujesz się tortami, ale w tym miesiącu mama Gwen ma urodziny. Mogłabyś przygotować coś specjalnego? Ufam ci i wiem, że wszystko, co wychodzi z twojej kuchni, jest przepyszne – powiedział, gdy już kończyliśmy nasze ustalenia.

– Oczywiście – odparłam. – Z przyjemnością upiekę dla niej tort.

Naprawdę cieszyłam się z jego propozycji, bo oznaczało to dodatkowy zarobek, a tego teraz potrzebowałam. Cholernie potrzebowałam. Pierwszy rok prowadzenia kawiarni okazał się naprawdę świetny, mieliśmy mnóstwo klientów, codziennie wszystkie wypieki znikały jeszcze przed zamknięciem. W tym roku było jednak gorzej, a ja musiałam wypłacić pensję Monice i Millie, opłacić rachunki, kredyt. Nie mówiąc już o moich wydatkach.

– Ola? – Adrian przywołał mnie do rzeczywistości. – Wszystko w porządku?

Był jedną z nielicznych osób, które mówiły do mnie Ola. Cała reszta używała raczej formy Alex lub poważniej – Aleksandra.

– Tak – odparłam i wymusiłam uśmiech. – Chyba się jeszcze nie obudziłam.

Spojrzał na mnie z powątpiewaniem, więc by szybko zmienić temat, zapytałam go o zespół. Uwielbiałam słuchać, gdy o nim opowiadał. A kiedy mówił o swojej żonie… Ależ jej zazdrościłam. Mieć mężczyznę, który całym sobą angażował się w związek i nie ukrywał tego, jak bardzo ją kocha… Byłam pewna, że nawet nie przeszło mu przez myśl, by ją skrzywdzić czy zdradzić. Obiecałam sobie, że cały swój czas i energię poświęcę na pracę, na znalezienie pomysłu na rozwinięcie działalności, na osiągnięcie sukcesu. Jednocześnie wyrzuciłam z głowy wszystkie romantyczne mrzonki. Już nigdy więcej nie pozwolę, by własne głupie serce zrujnowało mi życie.

Chwilę później pożegnałam się z Adrianem, spakowawszy mu wcześniej pojemniczek z sernikiem dla Gwen, i wreszcie przywitałam się jak należy z Moniką.

– Nie mogę uwierzyć, że zaspałaś na spotkanie z Adrianem – zaśmiała się. – Normalnie jesteś przed czasem i wypatrujesz go niczym jakaś zakochana fanka.

– Spadaj – prychnęłam na siostrę. Uwielbiała mnie drażnić, choć wiedziała, że nic do niego nie czuję. Adrian nie podobał mi się pod takim względem. – Gdyby przyszedł tu James, zaśliniłabyś pół lady, wgapiona w niego – odgryzłam się, bo wiedziałam, że jest zauroczona innym członkiem zespołu.

Wybuchła śmiechem i lekko się zarumieniła.

– Co poradzę, że takie z niego ciacho? – Wzruszyła ramionami. – Ale po tym, co opowiadał Adi, raczej patrzyłabym z ukrycia, żeby nie podpaść Celii.

Adrian dużo opowiadał o swoich przyjaciołach z zespołu i ich partnerkach. I cóż, Celia i Jo, żony Jamesa i Liama, wydawały się zdecydowanie pozytywnie zakręcone. Ale Monika twierdziła, że gdyby tylko zaczęła flirtować z którymś z ich mężów, obie myślałyby wyłącznie o tym, jak pozbyć się jej zwłok.

– Co tym razem zamówił nasz ulubiony perkusista? – zapytała po chwili.

Odpowiedziałam siostrze i zrobiłam sobie małą czarną. Miałyśmy świetny ekspres i jeszcze lepszą mieszankę ziaren – ich zapach rozszedł się po całym lokalu.

– Skoro już tu jesteś, mogę wyskoczyć na chwilę na zakupy? Godzinka maks i będę z powrotem – poprosiła Monika.

– Obie wiemy, że nie odmówię – westchnęłam. – Leć.

Podczas nieobecności siostry kilka osób wpadło po kawę na wynos, a na miejscu zostały tylko dwie kobiety, które usiadły przy oknie, zamówiły sobie latte i sticky toffee pudding, a po chwili wyjęły laptopy i zaczęły pracować. Uśmiechnęłam się. Marzyłam, żeby wszystkie stoliki były zajęte przez osoby, które chciały popracować z kawiarni, przez przyjaciółki, które wyskoczyły na ploteczki, rodziny, które wyszły, by pobyć razem w fajnym miejscu. To był mój cel, moje marzenie.

Usiadłam przy ladzie i zaczęłam szukać na telefonie zleceń na słodki catering. Może to dobry sposób na rozwinięcie działalności i większe zarobki? W mieście musiało być więcej osób takich jak Adrian, które mogłyby zamawiać co tydzień, dwa lub co miesiąc cukiernicze przysmaki dostarczane wprost do ich domów.

– Już jestem – rzuciła Monika. – Możesz iść i zaszaleć z resztą wolnego dnia.

– Będę szaleć z pralką i odkurzaczem – zaśmiałam się, nie odrywając wzroku od ekranu.

Znalazłam ogłoszenie, które nie do końca było tym, czego szukałam. Ale coś sprawiło, że zatrzymałam wzrok i się zamyśliłam. Monika jak to Monika, zerknęła mi przez ramię i sapnęła zaskoczona.

– Chcesz to zrobić? – zapytała szeptem.

– Nie wiem – odpowiedziałam. – Konkurencja na pewno jest duża.

Nie łudziłam się, że będzie inaczej. Ale ewentualna wygrana oznaczała rok pewnych zleceń. Rok stałych dochodów.

– Przemyślę to – dodałam, wstając z krzesła. – Najpierw jednak muszę zjeść śniadanie i ogarnąć mieszkanko. Do jutra, sis!

Pożegnałam się z Moniką i wróciłam do domu. Tam wbrew wcześniejszym planom klapnęłam na sofie i zaczęłam rozmyślać nad tym, co powinnam zrobić. Kurz nie zając, nie ucieknie, prawda? 

Copyright © Ewelina Nawara , Blogger