Szczęśliwe nieporozumienie


Współczesny, romantyczny retelling Czerwonego Kapturka!
Ogromna strata, żal i poczucie zagubienia to uczucia towarzyszące jej od chwili, gdy zmarł jej ukochany. Utraciła nie tylko miłość i poczucie bezpieczeństwa, ale także zagubiła samą siebie. Całą swoją wściekłość przerzuca na swoich bliskich, szczególnie na Connora. Gdy uczucia zaczynają ją przerastać, wyjeżdża z miasteczka, zostawiając za sobą wszystko i wszystkich. 
Prośba zmarłego brata daje mu cel, dzięki któremu radzi sobie z jego stratą. Przyrzeka i jemu, i samemu sobie, że zrobi wszystko, by pomóc Sam przeżyć żałobę. Nie wiedział jednak, że to okaże się tak trudne. Musi zmierzyć się nie tylko z jej wściekłością i nienawiścią, ale także z uczuciami, które od bardzo dawna nie dają mu spokoju. Nie powinien ich mieć, nie wobec niej, ale serce nie sługa. 
W trudnych chwilach on obiecuje, że da jej tysiąc powodów, by żyć. Ale czy to wystarczy, by uleczyć złamane serce? Czy uczucia, które nie powinny się narodzić będą miały szansę rozkwitnąć?

Jasper

Lubiłem swoje odludzie, jak to kiedyś nazwała moja mama, i nie znosiłem, gdy ktoś zmuszał mnie lub, jeszcze gorzej, podstępem nakłaniał do opuszczenia tego miejsca. Jednak tym razem nie mogłem odmówić, nie mojemu najlepszemu przyjacielowi.
– Jesteś mi winny przysługę, i to sporą – powiedziałem, przekładając telefon do drugiej ręki.
– Tylko ty potrafisz to zrobić, ja jestem uziemiony w gipsie – odpowiedział Marcus, a mnie zrobiło się go szkoda. Odrobinę.
Marcus był moim najlepszym i zarazem najstarszym przyjacielem. Nie odstraszało go moje podejście do życia ani zamiłowanie do świętego spokoju. Był typowym mieszczuchem, lubił swoje mieszkanie w centrum dużego miasta, ja kochałem swój las i dom w otoczeniu natury. On miał alergię na niemal wszystkie zwierzęta, ja sam miałem kilka kotów – znajd, które ktoś porzucił w lesie, a ja nie miałem serca oddawać ich do schroniska – oraz moje psy, dwa wilczaki – Lunę i Koto. Wiele osób dziwiło się, że przy tak odmiennych zainteresowaniach i celach w życiu udało nam się zaprzyjaźnić. Jednak niewiele osób wie, że obaj pochodzimy z patologicznych rodzin, mieszkaliśmy w gównianej okolicy i tylko sobie zawdzięczamy to, gdzie teraz jesteśmy. Żaden z nas nie musiał się już wstydzić miejsca, w którym mieszka, nie musieliśmy żebrać o ubrania czy jedzenie. Daliśmy sobie radę i znaleźliśmy sposób na przetrwanie.
– To będzie łatwa robota, starsza pani wyjeżdża na dwa dni, więc dom będzie stał pusty. Wchodzisz, robisz swoje i wychodzisz. Szybka kasa tylko dla ciebie – dodał Marcus.
– Tak, tak, już to mówiłeś – wymamrotałem, jednocześnie jedząc szybki lunch.
Nie lubiłem tracić czasu na pogaduszki przez telefon, dlatego zawsze starałem się wykorzystać ten moment, by robić także coś innego. Jak teraz, przygotowałem szybkie kanapki i właśnie się nimi zajadałem.
– Masz wszystkie narzędzia? Nie chcę, żeby się na miejscu okazało, że musisz improwizować – ględził dalej Marcus.
– Mam ci przypomnieć, kto cię wszystkiego uczył? – zapytałem sarkastycznie.
Tak naprawdę to uczyliśmy się razem, jednak Marcus często potrzebował więcej czasu, by coś przyswoić, i kiedyś ogromnie go to frustrowało. Teraz potrafił z tego żartować, zrozumiał, że w niczym mu to nie przeszkadza.
– Daj znać, jak już będzie po wszystkim – powiedział i pożegnał się, kończąc rozmowę.
Odłożyłem telefon, włożyłem buty i zagwizdałem na psy, zabierając smycze i wychodząc z nimi na spacer. Luna i Koto potrzebowały dużo ruchu, więc las otaczający dom był dla nich idealnym miejsce. Mogły tam węszyć i biegać, nie martwiąc się o inne zwierzęta. Taki luksus mieszkania na odludziu. Te psy nie nadawały się do mieszkania w mieście, otoczone betonem, z małymi parkami, w których nie mogły zaspokoić swoich podstawowych potrzeb. W wielu względach przypominały prawdziwe wilki – nie tylko ich wygląd mógł być mylący. Jednak gdy jako dziecko zobaczyłem w jakiejś gazecie zdjęcie wilczaka, wiedziałem, że pewnego dnia będę miał takiego psa. Marcus wielokrotnie się ze mnie nabijał, że to ze względu na moje nazwisko – Wolf – ciągnie swój do swego. Może coś w tym było.
Spacerowałem po lesie, ciesząc się, że nie pada, choć temperatura nie sprzyjała zbytnio przechadzkom po wilgotnym podłożu. Luna i Koto musiały się wybiegać i nie przeszkadzała im żadna pogoda. Czy słońce, czy deszcz cieszyły się biegiem pomiędzy drzewami. Przez cały czas myślałem o zleceniu, które podsunął mi Marcus, i zastanawiałem się, jak to zrobię. Lubiłem mieć wszystko zaplanowane, by jak najmniej mogło mnie zaskoczyć.
Po spacerze wróciłem do domu, gdzie wziąłem prysznic, umyłem włosy i przystrzygłem zarost. „Prawdziwy człowiek z lasu”, wyśmiewał się ze mnie Marcus, jednak lubiłem swój wygląd. W dzieciństwie to mama lub któraś z sąsiadek strzygła mnie niemal na łyso, nie było mowy o modnej fryzurze. Gdy dorosłem i miałem wystarczająco dużo pieniędzy, przynajmniej raz w miesiącu siadałem w fotelu barbera, który najpierw nauczył mnie dbać o brodę, a później zajmował się jej strzyżeniem. Z czasem zapuściłem też włosy, które teraz sięgały do ramion, a w dolnej warstwie i po bokach miałem je modnie podgolone. Tylko ktoś, kto dorastał w biedzie, wyglądając tak, że rówieśnicy się z niego nabijali, mógł w pełni zrozumieć, jaką bronią był zadbany, modny wygląd.
Włożyłem czarne bojówki, czarne buty i oczywiście czarny, termiczny podkoszulek z długim rękawem, związałem włosy w kok i wsiadłem do swojej półciężarówki. Wcześniej zapakowałem potrzebne narzędzia, więc mogłem zająć się zleceniem dla Marcusa.
Dom faktycznie wyglądał na pusty, w żadnym oknie nie świeciło się światło, wypakowałem więc skrzynkę i wszedłem do środka. Mój przyjaciel miał rację, to miała być szybka robota, więc od razu się do niej zabrałem, by jak najszybciej wrócić do domu i zdać mu relację.
Gdy zrobiłem swoje, wyszedłem z domu, zamykając za sobą cicho drzwi. Kiedy wsiadałem do samochodu, zauważyłem, że ukradkiem przygląda mi się młoda dziewczyna w czerwonym płaszczu. Otrząsnąłem się z paskudnego przeczucia, które mnie ogarnęło, i odjechałem spod budynku.


Copyright © Ewelina Nawara , Blogger