Nieosiągalny || Fragment

 


Pierwszy tom serii Kingdom of Martagon. 

OPIS:

William nie jest mężczyzną w typie Olimpii. Wydaje się, że ich znajomość skończy się po jednym spacerze ulicami Torunia, ale William ma wobec dziewczyny inne plany i nie spocznie, dopóki nie osiągnie celu...
Miłość jak z bajki.
Namiętność jak z filmu dla dorosłych.
Życie jak życie, tylko znacznie ciekawsze.
To opowieść o Kopciuszku, w której nie ma złej macochy, ale jest okrutny ojciec. Jest bajkowa miłość, ale są i całkiem zwyczajne problemy. Jest mnóstwo śmiałych scen, które wywołują wypieki na twarzy, ale i tak najważniejsza jest miłość, która jest w stanie pokonać wszystkie przeciwności losu.


William
Jak wyobrażałem sobie idealny wieczór kawalerski? Klub, whisky i piękne półnagie kobiety, gotowe spełniać marzenia przystojnych, dobrze ubranych facetów. Jak wieczór kawalerski wyobrażała sobie moja rodzina? Jak jakiś pieprzony bal. Gdyby jeszcze była to impreza tylko dla facetów! Ale nie… Wieczór panieńsko-kawalerski. I musiałem przywlec do Polski swój tyłek, bo w przeciwnym razie moja cudowna rodzina byłaby rozczarowana. Kochałem ich, ale tylko oni potrafili tak zaleźć mi za skórę. Nie byłbym sobą, gdybym się dostosował do wytycznych. Smoking? Zapomnijcie. Czarne spodnie i błękitna koszula, bez krawata oczywiście, to wszystko, na co mogą liczyć. Jestem takim buntownikiem. W moim życiu niewiele było miejsca na wolność – zasady, protokoły, etykieta, ot życie w „wyższej sferze” małego europejskiego królestwa.

Tkwiłem więc w jakiejś sali bankietowej, udekorowanej w taki sposób, że mogłoby być to wesele, a nie ostatnie chwile wolności pary młodej. Dalej nie mogłem uwierzyć, że mój kuzyn, mój najlepszy przyjaciel, się żeni. I to z kobietą pochodzącą z Polski. Nie żebym miał coś przeciwko Polakom, ale cóż, myślałem, że jego rodzice są tradycjonalistami, a tu taka niespodzianka. Nick wyglądał na autentycznie szczęśliwego, więc mnie to wystarczało. Będzie mi brakowało kompana do tournée po barach i uciekania spod sokolego wzroku otaczających nas ludzi. Za dwa tygodnie Nick, a raczej Nicholas, jak ciągle przypominała mi mama, zostanie zaobrączkowany i z trzech nierozłącznych kumpli zostanie nas dwóch. Już widzę, jak żonka złapie go pod swój pantofelek i skończą się wspól­ne eskapady. Miałem nadzieję, że przynajmniej Simon mnie nie zostawi i nie zachce mu się stałego związku. Byłem żałosny.

– Will, ogarnij się i pozbądź się tej smutnej miny – syknął do mnie Simon.

Byłem pod wrażeniem, że taki wielki facet jak on potrafił wydać z siebie taki dźwięk.

– Jakiej miny? – Nie miałem pojęcia, o co mu chodziło.

– Tej, która pokazuje, że właśnie przeżywasz żałobę z powodu zbliżającego się ślubu naszego przyjaciela. On jest szczęśliwy, więc też wyszczerz te swoje ząbki, poczaruj gości, pokaż naszym nowym polskim krewnym, jacy jesteśmy zajebiści.

– Zdajesz sobie sprawę, że będą spokrewnieni jedynie z Nickiem? – Spojrzałem na niego spode łba. – I chyba wolę się ukrywać przed moją mamą.

– No tak, gotowa cię wyszarpać z sali za ucho, bo nie założyłeś smokingu.

Zaśmiałem się, bo obaj wiedzieliśmy, że moja mama nigdy nie zrobiłaby sceny na przyjęciu. W encyklopedii obok słowa „klasa” powinno znaleźć się jej zdjęcie. Rozejrzałem się po sali i dostrzegłem ją, otoczoną kobietami w różnym wieku, nawet moje kuzynki słuchały tego, co ma do powiedzenia. Właśnie taki miała wpływ na ludzi – nieważne, w jakim towarzystwie się znajdowała, roztaczała wokół nieodparty urok. Odnalazłem wzrokiem tatę i, przysięgam, jak zawsze patrzył na mamę. To było wręcz obrzydliwe, że w ich wieku wciąż byli w sobie zakochani jak para nastolatków. „Gdy znajdziesz odpowiednią kobietę, wszystko stanie się dużo łatwiejsze, synu” – usłyszałem w głowie głos ojca i prawie się wzdrygnąłem. Problemem nie było znalezienie tej odpowiedniej, raczej utrzymanie jej przy sobie, dbanie, by wzajemne przyciąganie nigdy nie osłabło. A mnie kobiety nudziły po jednym spotkaniu, które zazwyczaj kończyło się w łóżku. Seks raz był lepszy, raz gorszy, ale rzadko spotykałem się dwa razy z tą samą kobietą. Po prostu tak było łatwiej. Nie musiałem martwić się oczekiwaniami, wizjami „i żyli długo i szczęśliwie”, od początku wiedziały, czego mogą się po mnie spodziewać. Przynajmniej tak sobie wmawiałem. Całą resztą zajmował się mój szef ochrony.

Postanowiłem jednak skorzystać z rady Simona i zro­biłem rundkę wśród gości przyjęcia. Czarowałem kobiety, z mężczyznami rozmawiałem o sporcie, omijając tematy polityczne, które mogłyby wywołać zbędne napięcie. Zauważyłem błysk uznania w oczach taty, nie przegapiłem dezaprobaty wypisanej na twarzy mamy, która delikatnie pokręciła głową, gdy zauważyła mój strój. Podszedłem do niej i wykorzystałem cały urok ukochanego jedynaka. Cmoknąłem ją w policzek i zaoferowałem szampana, którego oczywiście musiałem przynieść.

Zauważyłem kelnerkę wychodzącą w stronę korytarza prowadzącego do wyjścia ewakuacyjnego, więc podążyłem za nią. Dziewczyna delikatnie kołysała biodrami, przez co nie mogłem oderwać wzroku od jej tyłka. To był świetny tyłek. Zaskoczyła mnie, gdy zatrzymała się w połowie korytarza i z głośnym westchnieniem oparła głowę o ścianę.

– Mogę ci pomóc rozładować to napięcie – szepnąłem jej do ucha.

Nawet nie zauważyła, że do niej podszedłem, więc drgnęła zaskoczona.

– No chyba sobie kpisz! – warknęła seksownie, odwracając się do mnie przodem.

Nie tylko tyłek miała ładny.

– Will. – Podałem jej dłoń, której nie przyjęła. – Oferta nadal aktualna. Jesteś bardzo spięta, a ja…

– Zapomnij, kochasiu. – Odepchnęła mnie, by móc swobodnie przejść. – Tak w ogóle czuj się poinformowany, że gościom nie wolno tu przebywać.

Zaśmiałem się głośno, bo dawno nie dostałem kosza. „Nie masz pojęcia, co właśnie wywołałaś, słodziutka” – pomyślałem.

Gra rozpoczęta.

Olimpia
Czasem wstajesz rano pełen werwy i chęci do działania. Patrzysz na odbicie w lustrze, dzielnie powtarzasz sobie, że dzień będzie piękny, i… klapa. Totalna klapa, która przyszła do mnie chwilę po spojrzeniu w lustro, a w zasadzie po wyjściu z domu.

To był naprawdę koszmarny dzień! W zasadzie nie wiem, czy nazwanie go koszmarnym nie jest zbyt delikatne. On już na starcie zyskał miano „very tragic”, jak mawiał mój ojciec, chcąc zademonstrować swoje obycie i znajomość języków, której rzecz jasna nie posiadał.

Poranny spacer parkowymi alejkami w przemoczonych dżinsach, ubrudzone w błocie ukochane białe airmaxy i oblany egzamin na studiach, bo… jestem kobietą. Tak, właśnie z tego powodu profesor Raczkowski oblał wszystkie studentki, dodając, że nie naszą winą jest bycie mniej rozgarniętymi. „Mniej rozgarniętymi” – powtarzałam sobie w myślach, próbując dopasować argumenty do tezy Raczkowskiego, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Nic prócz jawnego nazwania go szowinistyczną świnią, co rzecz jasna uczyniłam, nim profesor wyprosił mnie z sali. „Czasem warto się ugryźć w język” – przypomniałam sobie słowa zmarłej kilka lat temu mamy, która dla mnie wciąż była największym autorytetem. W głębi serca pragnęłam, aby czuła dumę, patrząc na mnie skądkolwiek, gdzie trafia się po śmierci.

Kopałam wszystkie mokre kamienie, jakie napotkałam na drodze. Buty już i tak miałam zniszczone, więc dodatkowa smuga nie robiła różnicy. A ja chciałam odreagować. Wyrzucić z siebie negatywne emocje, aby zrobić ponowne miejsce na projekt „Ola optymistka”, który wdrażałam w życie już od dobrych kilku miesięcy. Tylko jak tu patrzeć przez różowe okulary, kiedy cały wszechświat zdaje się mieć ze mnie ubaw? Poranne tłumaczenie: „To będzie piękny dzień” nic nie daje, jeśli ledwie po wyjściu z domu trafia się na oberwanie chmury oraz inne zjawiska, których nie sposób było przewidzieć.

„I jeszcze ten pieprzony telefon!” – zdenerwowałam się, słysząc odgłos znanej mi doskonale melodii. Wyjęłam go z torebki, pewna, że to ojciec, który jak zawsze zacznie dopytywać się o egzamin i pouczać, jak ważne jest wykształcenie w życiu kobiety. Spojrzałam na wyświetlacz i z wyraźną ulgą przeciągnęłam zieloną słuchawkę.

– Hej, Majka, czy ty masz szósty zmysł? – zapytałam przyjaciółkę. – Bałam się, że to ojciec, a co za tym idzie – wykład na temat edukacji, ale widzę, że wciąż masz to niesamowite przeczucie, które pozwala ci zjawiać się obok mnie w kryzysowych sytuacjach.

– W zasadzie… – Majka próbowała coś powiedzieć, lecz ja szybko pojęłam, o co jej chodzi. – W zasadzie to nie chodziło mi o fizyczne zjawianie, bo psychiczne wsparcie po przekreśleniu egzaminu u Raczkowskiego wystarczy.

Powrót Oli optymistki nawet mi się spodobał. Owszem, wiedziałam, że profesor zapamięta mój występek, ale byłam pewna, że jeśli się obkuję, to Raczkowski ugnie się i wreszcie da mi marną trójczynę.

– Olka, posłuchaj mnie! – Głos Majki nie brzmiał przyjaźnie. – Wiem, że masz swoje problemy, bo zawsze je masz, ale błagam cię, daj też szansę innym. Michał miał wypadek – powiedziała ledwie słyszalnie. – Musisz mnie dziś zastąpić w pracy.

Michał był chłopakiem Majki już od początków liceum. Śmiałam się z nich, że nawet nie dali sobie szansy na poznanie kogoś innego, ale im tak było wygodnie. Mówili, że się kochają, a mnie nic do tego. Sama nie znałam znaczenia słowa „miłość”, więc nie widziałam potrzeby, aby pouczać o niej innych.

– Kurwa mać!

W sytuacjach, kiedy nie potrafiłam dobrać odpowiednich słów – co właściwie zdarzało się rzadko – ten jeden zwrot wystarczał, aby oddać sedno tego, co chciałabym powiedzieć.

– Ja wiem, że nie chciałaś zmian z Hubertem, ale chyba sama rozumiesz, że to stan wyższej konieczności. Nie dam rady przyjść do hotelu i z przyklejonym do ust uśmiechem serwować kolejnych drinków, kiedy mój chłopak…

– Zastąpię cię – przerwałam jej. – A jeśli Hubert tylko mnie tknie, to obiecuję, że kopnę go z całej siły w krocze, by zmiażdżyć jego przepiórcze jajka. Trzymaj się i pamiętaj: wszystko będzie dobrze.

Po drugiej stronie nastała cisza i już chciałam się rozłączyć, kiedy znów usłyszałam głos przyjaciółki:

– Dzięki, Olka, że tak mówisz. To dla mnie naprawdę ważne.

Ze statusu ojcowskiego „very tragic” dzień awansował do miana „skończ się, do diabła, nim ja skończę ze sobą”. Wiadomość od Majki dobitnie przesunęła projekt „Olka optymistka” na następny poranek, a nawet i jeszcze kolejny, skoro wieczór i pół nocy miałam spędzić ze znienawidzonym synem szefa, który ślinił się do mnie, od kiedy zaczęłam pracować jako kelnerka w hotelu Copernicus.

Stawiłam się w pracy kilka minut przed czasem. Hubert z oddali wodził za mną wzrokiem, pewnie licząc na to, że dziś nastał jego szczęśliwy dzień. Specjalnie kazał mi sprzątać pod stolikami, które znajdowały się blisko wejścia na zaplecze, abym regularnie wypinała się w jego kierunku tyłkiem wytrenowanym na zajęciach pole dance. „Marzyciel” – pomyślałam złośliwie. Nie po to po kryjomu przed ojcem chodziłam na zajęcia, żeby teraz jakiś palant ślinił się na mój widok.

Po raz kolejny poczułam na sobie jego spojrzenie i musiałam zareagować.

– Zajmij się czymś pożytecznym, bo na te cukierki cię nie stać. – Odwróciłam się w jego stronę, dumna ze swojego ciętego języka.

– Chcesz się założyć? – Zbliżył się do mnie.

– Jedyne, czego teraz chcę… – Próbowałam zagrać kokietę, aby jeszcze mocniej uderzyć w niego, gdy znów zrobi sobie nadzieję. – Jedyne, czego teraz chcę… to tego, żebyś w końcu się odpierdolił!

Wzrok Huberta zdradzał jego emocje. Nie tego się spodziewał, a już na pewno nie po jego myśli było to, że naszą wymianę zdań słyszeli inni. Bez słowa uniósł palec i wskazał mi, abym poszła w głąb sali bankietowej, gdzie aktualnie trwał wieczór kawalersko-panieński jakiejś toruńskiej modeleczki, która złapała na męża bogatego Anglika.

Pewnym krokiem ruszyłam przed siebie, zachwycona tym, jak potraktowałam Huberta. Miałam serdecznie dość jego zalotów, zaczepek erotomana gawędziarza i tego pieprzonego uśmiechu władcy, którym witał pracowników, zerkając przy tym bacznie na zegarek.

Przeszłam pomiędzy zarezerwowanymi dla ważnych gości stolikami, upewniając się, że niczego nie brakuje. Skrę­ciłam w korytarz prowadzący do wyjścia ewakuacyjnego, chcąc się przewietrzyć, lecz zrobiło mi się słabo. Oparłam głowę o ścianę i dałam upust emocjom, oddychając głęboko.

– Mogę ci pomóc rozładować to napięcie. – Tekst wypowiedziany szeptem, w dodatku po angielsku, nie pasował mi do Huberta, ale pewności mieć nie mogłam.

– No chyba sobie kpisz! – warknęłam w swoim stylu, unosząc wzrok na przystojną twarz jednego z gości, który jeszcze chwilę temu siedział przy stoliku.

– Will – przedstawił się, pewnie wyciągając do mnie dłoń. – Oferta nadal aktualna. Jesteś bardzo spięta, a ja…

– Zapomnij, kochasiu. – Odepchnęłam go, aby móc swobodnie wyjść na zewnątrz. – Tak w ogóle czuj się poinformowany, że gościom nie wolno tu przebywać – dodałam, chcąc mu pokazać, że mimo ładnej twarzyczki i seksownego angielskiego akcentu nie może zaliczyć każdej, która stanie na jego drodze.

„Po moim trupie” – pomyślałam i pchnęłam drzwi, by zaczerpnąć świeżego powietrza.


Copyright © Ewelina Nawara , Blogger