Muzyka dwojga dusz || Fragment

 


Czwarty tom serii Kings of Sin, opowiadającej losy grupy przyjaciół z brytyjskiego Nottingham.


Prolog

Samotność ma wiele obliczy. Można być jednocześnie samotnym i otoczonym przez wielu ludzi. Można mieć przyjaciół, rodzinę, a w sercu czuć pustkę, której nie sposób zapełnić.

Tajemniczy chłopak, co roku wygrywający melodię na rynku.

Dziewczyna słuchająca muzyki, czująca ją całą sobą tak, jakby trafiała prosto do jej duszy.

Czy tajemnice, które przywarły do nich jak druga skóra, w końcu poznają światło dzienne? Czy podzielą się bólem, który dźwigają każdego dnia, bojąc się kochać?

Miłość i muzyka mogą być lekiem na każdą krzywdę.

Czy uczucie płynące prosto z serca i muzyka trafiająca prosto do złamanej duszy pozwolą tej dwójce zacząć oddychać pełną piersią? Czy zakończą udrękę i rozpoczną nowe życie, dokładnie takie, na jakie oboje zasługują?

I know the feeling of finding yourself stuck out on the ledge

And there ain’t no healing from cutting yourself with a jagged edge

I’m telling you that, it’s never that bad

And take it from someone who’s been where you’re at

You’re laid out on the floor and you’re not sure

You can take this anymore

Lullaby, Nickelback

 Ellie

Po raz trzeci siedziałam na murku na rynku miasta i czekałam na melodię, która wkrótce miała popłynąć. Futerał ze skrzypcami stał bezpiecznie pomiędzy moimi nogami, a ja rozglądałam się, zastanawiając się, skąd przyjdzie tajemniczy mężczyzna.

Gdy trzy lata temu szłam na rozmowę o pracę w sklepie muzycznym, nie spodziewałam się, że usłyszę melodię, która rozszarpie moją duszę na kawałki. Z niewielkiego dystansu obserwowałam chłopaka, który z bólem wypisanym na twarzy przesuwał palcami po strunach. Było w nim coś, co mnie fascynowało. Gdy w kolejnych dniach szłam do pracy, wypatrywałam uzdolnionego nieznajomego. Bez powodzenia. Prawie o nim zapomniałam, gdy rok później stanął w tym samym miejscu i grał tę samą melodię. Nikomu się nie przyznałam, ale przez kilka miesięcy katowałam siebie, próbując odtworzyć grany przez niego utwór. Niestety, daleko mi było do niego, dawały o sobie znać braki w wykształceniu, a może zwyczajnie on czuł tę melodię, a ja nie. Po tym drugim spotkaniu zrozumiałam, że ten dzień musiał coś dla niego znaczyć, że tylko wtedy mogę go spotkać i posłuchać, jak gra. Bardzo mnie korciło, by podejść do niego, zagadnąć, przyjrzeć się twarzy, na wpół ukrytej pod kapturem. Jednak gdy tylko zebrałam się na odwagę, on znikał. Kilka minut raz do roku musiało mi wystarczyć.

Tym razem zjawiłam się wcześniej, mając nadzieję, że uda mi się go wypatrzeć. Nie, żebym chciała go śledzić… Z niepokojem spoglądałam na zegarek, bo czas mijał, a nieznajomy się nie pojawiał. Coś szarpnęło mnie za serce, instynktownie wiedziałam, że ten dzień, granie tu, ta melodia…wiele dla niego znaczyły.

Gdy zegar zaczął wybijać równą godzinę, podniosłam się i podeszłam do miejsca, w którym zawsze grał. Wyjęłam skrzypce z futerału, próbowałam się rozluźnić, bo instrument nie lubił spiętych ludzi. Położyłam smyczek na strunach, wzięłam głęboki oddech i powoli zaczęłam grać tę melodię, która wyryła się w mojej pamięci już trzy lata temu. Zdawałam sobie sprawę, że gram niedoskonale, nie potrafiłam w stu procentach odtworzyć tego, co wydobyło się spod palców nieznajomego.

Dyskretnie rozglądałam się dookoła, próbując wypatrzeć go wśród mijających mnie przechodniów. W końcu się pojawił. Chyba przywołałam go myślami. Blady, jakby goniła go sama śmierć. Nie potrafiłam rozszyfrować jego spojrzenia. Chwilę później wyjął swój instrument i dołączył do mnie. Przymknął powieki, pozwolił, by kaptur spadł mu na plecy i grał, jakby zależało od tego jego życie. Nie mogłam się powstrzymać i przestać na niego patrzeć, był naprawdę przystojnym mężczyzną. Takim, za którym szaleją kobiety, a on może w nich przebierać do woli. Takim spoza mojej ligi. A więc patrzyłam na niego, zapamiętując każdy element jego twarzy, niewielką zmarszczkę obok brwi, która pogłębiała się, gdy grał. Zapisywałam w pamięci drobne piegi na jego prostym nosie, długie rzęsy, jasne, trochę przydługie włosy. Gdy wygraliśmy ostatnią nutę, otworzył oczy i przeszył mnie spojrzeniem.

– Cześć, przepraszam, że zaczęłam grać, ale ciebie nie było… – Przerwałam swoją paplaninę i podałam mu rękę. – Jestem Ellie.

Popatrzył na mnie, jakby wyrosła mi trzecia głowa albo odstraszyły go tatuaże widoczne na moich rękach, jednak przyjął wyciągniętą dłoń i powiedział:

– Ian.

– Słuchaj, Ian, jesteś naprawdę dobry, jestem pod wraże…

Nie dokończyłam zdania, bo Ian już oddalał się ode mnie szybkim krokiem.

Niech cię, cholera, weźmie – pomyślałam i zapakowałam skrzypce. Koleś może i był przystojny i utalentowany, jednak miał problemy interpersonalne.

Strzepnęłam niewidzialne pyłki z bluzy, poprawiłam srebrne włosy, założyłam słuchawki i ruszyłam w stronę sklepu muzycznego, w którym pracowałam.

 

Ian

Siedziałem w szpitalnej poczekalni i rwałem sobie włosy z głowy. Przyjaciele byli przy mnie, ale nikt nic nie mówił. Znali mnie jak nikogo i wiedzieli, że kiedy zechcę, sam powiem im, co siedzi w mojej głowie. Historię mojej przeszłości przedstawiłem im pobieżnie, ale nigdy nie pytali o szczegóły, nie naciskali i to chyba dlatego tak dobrze się przy nich odnajdywałem. Dziś jednak nie potrafiłem zapanować nad emocjami, czułem się, jakby koszmarny sen śnił mi się po raz drugi. Ojciec został przewieziony do szpitala. Był nieprzytomny, a ja nie wiedziałem, co się z nim działo. Lekarze nie mieli dla nas żadnych wiadomości, więc jedyne, co mogłem zrobić, to siedzieć bezczynnie iczekać.

– Tylko nie dziś – powtarzałem w kółko, a przyjaciele z każdym moim jękiem bezradności wyglądali na coraz bardziej przerażonych.

Minuty ciągnęły się, jakby cały wszechświat zmówił się dziś przeciwko mnie, jakby chciał mnie dziś dobić. Przypomnieć, że życie jest kruche jak liść i wystarczy kilka sekund, aby je doszczętnie zniszczyć.

Poczułem uścisk na ramieniu i spojrzałem w kasztanowe oczy mamy. Było mi głupio i źle, że nie potrafię jej teraz okazać wsparcia. Załamywałem się po raz kolejny, zamiast się nią zaopiekować.

– Mamo… – Chciałem coś dodać, ale żal ścisnął mi gardło.

– Nic mu nie będzie, musisz w to wierzyć. – Rodzicielka gładziła mnie po ramieniu.

W końcu w korytarzu pojawił się mężczyzna w białym kitlu, więc poderwałem się z miejsca i od razu zarzuciłem go pytaniami o stan ojca.

– Państwo są z rodziny? – zapytał lekarz beznamiętnym tonem.

– Jestem żoną Freda Thomasa, a to mój syn – odezwała się mama.

– Dobrze…Pan Thomas przeszedł rozległy zawał serca, ale jego stan jest już stabilny, a sytuacja została opanowana. Szczęście w nieszczęściu jest takie, że nie ma dodatkowych obrażeń. Z informacji służb interwencyjnych wynika, że zatrzymał się na barierkach przy stosunkowo niewielkiej prędkości. Zostanie jednak dłużej na oddziale, musimy wykonać szereg badań, apacjent przede wszystkim będzie musiał zmienić tryb życia, jeżeli chce odzyskać pełnię sił.

– Możemy go odwiedzić? – zapytaliśmy jednocześnie.

– Pacjent jest osłabiony, zatem możecie wejść tylko na kilka minut. – Spojrzał po moich przyjaciołach. – Tylko najbliższa rodzina.

Skinąłem głową i spojrzałem na mamę. Miałem wrażenie, że odczytała moje myśli, bo wyszeptała:

– Idź pierwszy.

Uśmiechnąłem się słabo i ruszyłem w kierunku wskazanym przez lekarza.

***

Na rynek dobiegłem już mocno spóźniony. Grywałem tu każdego roku o tej samej porze. Od trzech lat grałem tę melodię do nieba, do gwiazdki, która zbyt szybko zgasła… Dokładnie w dniu jej urodzin. Robiłem tak od momentu, kiedy tylko nauczyłem się podstawowej gry na skrzypcach. Z każdym kolejnym rokiem z okazji jej urodzin wygrywałem nuty specjalnie dla niej. Nie mogłem ukryć zdziwienia, gdy, dobiegając do stałego miejsca, usłyszałem moją melodię… Nie mogłem opanować szoku, ale wziąłem skrzypce i zacząłem płynąć smyczkiem po strunach, oddając się całkowicie muzyce, która rozdzierała moje serce. Sprawiała ból, jednocześnie będąc oczyszczającą dla duszy. Kiedy zakończyłem grę, dziewczyna wyglądająca jak wróżka z disnejowskich bajek…Wytatuowana wróżka, ściśle rzecz ujmując, Zagadała do mnie, żeby się przedstawić. Byłem przekonany, że kiedyś gdzieś już ją widziałem. Nie miałem jednak najmniejszej ochoty na wdawanie się w rozmowę. Założyłem kaptur i ruszyłem w drogę powrotną. W głowie ciągle wirowało mi imię Ellie, a przed oczami widziałam jej srebrne, rozwiane wiatrem włosy. Wyglądała ekscentrycznie i nie dało się wymazać jej z umysłu. Ruszyłem do domu, gdzie zastałem bandę kretynów, na których widok uśmiech sam rozkwitał na twarzy.

– A co wy tu robicie? – zapytałem, odkładając futerał.

– No nie, książę Ian wybiega ze szpitala bez słowa i jeszcze liczy, że zostawimy go samego. – Pierwsza oczywiście odezwała się Celia.

Ta dziewczyna mnie przerażała, a jednocześnie jak nikt inny potrafiła pokazać, że będzie walczyć o naszą rodzinę jak lwica. Bo byliśmy rodziną, z wyboru.

– Musiałem załatwić coś ważnego. – Wymigałem się, ale wiedziałem, że ona nie da mi spokoju.

Chłopaki z zespołu nie drążyli, ale ich dziewczyny z Celią na czele musiały wiedzieć wszystko i każdemu pomagać. A prawda była taka, że nie każdą duszę da się uleczyć, nie wszystkim można pomóc…

– Dobra, jak sobie chcesz, wpadliśmy po drodze do Nany po jedzenie. Schowałam kawałek dla ciebie, bo obawiałam się, że te żarłoki wszystko pochłoną. – Wskazała ręką na ciężarną Gwen i wiecznie głodną Jo.

Roześmiałem się i przeszedłem za nią do kuchni. To właśnie moi przyjaciele trzymali mnie w kupie zawsze wtedy, kiedy zaczynałem się rozsypywać. Nie robili nic szczególnego, a jednak potrafili mnie poskładać.

 

Ellie

Lubiłam swoją pracę, płacili mi za przebywanie w otoczeniu przedmiotów, które kochałam – instrumentów. Key Shop nie mógł pochwalić się wielkim ruchem. Był to raczej niewielki sklep; większość klientów stanowili rodzice z dziećmi, które koniecznie chciały nauczyć się gry. Gdybym za każdą sprzedaną gitarę dostawała funta, uzbierałaby się z tego niezła sumka. Podejrzewałam, że już po miesiącu większość instrumentów zbierała kurz w domach młodych właścicieli, bo mało kto miał w sobie wystarczająco dużo silnej woli i cierpliwości, by nauczyć się gry. Żałowałam, że tak mało ludzi interesuje się skrzypcami… Dla mnie miały one duszę, były wyjątkowe, tak blisko grającego na nich człowieka. Każde dotknięcie strun było jak delikatne muśnięcie skóry kochanka. Przynajmniej tak właśnie wyobrażałam sobie pieszczoty ukochanej osoby. Jak grę na skrzypcach.

Po pracy wracałam do swojego gównianego mieszkania, którego nienawidziłam całym sercem. Nie miałam możliwości finansowych, by przeprowadzić się do lepszego. Mieszkańcy naszego cudownego miasta omijali tę dzielnicę, domy domagały się generalnych remontów, ulice posprzątania, a tak naprawdę, to tylko miotacz ognia mógłby tu pomóc. Ale było blisko do centrum i czynsz był niski, co ratowało mój budżet.

Każdego zaoszczędzonego funta wpłacałam na konto oszczędnościowe. Nie chciałam pakować się w kredyt, a wymarzone skrzypce elektryczne każdego dnia śmiały się ze mnie w sklepie. Nie mam pojęcia, co podkusiło szefa, by je zamówić, bo to nie jest instrument, po który przychodzi ktoś z ulicy, ale były cudowne. Raz, tylko jeden raz na nich zagrałam. Finley musiał mieć wtedy wyjątkowo dobry dzień i chciał nagrać krótki filmik z brzmieniem skrzypiec. Od pierwszej chwili, gdy ułożyłam instrument pomiędzy szyją a ramieniem, poczułam, że one należą do mnie. I wiedziałam, że muszę je mieć. Więc zbierałam funt do funta, odwołałam nawet umówioną wizytę u tatuażystki, by ten piękny, błyszczący czarno-różowy instrument trafił w moje ręce.

Gdy Mia, moja matka zastępcza, zapytała, czy nie chciałabym sobie dorobić na zajęciach dla maluchów, byłam zachwycona. Cieszyłam się, że zajęcia rytmiki dla dzieci zyskują coraz większą popularność, a dla mnie dwie godziny tygodniowo nie stanowiły problemu. Mia uwielbiała angażować się w różne projekty lokalnej społeczności, więc nie zdziwiło mnie, że podjęła się organizacji takich zajęć. Jeszcze mniej mnie zdziwiło to, że poprosiła mnie o pomoc. Mia i jej mąż Elijah byli ludźmi, którzy dosłownie uratowali mi życie. Nie przesadzam, gdyby nie oni, skończyłabym na dnie, bez szans na normalne życie. Żałowałam tylko, że trafiłam do nich tak późno, że doświadczyłam lat gnębienia i poniżania. Ale lepiej późno niż wcale. Zwłaszcza że Mia i Elijah ciągle utrzymywali ze mną kontakt, zapraszali na niedzielne obiady, interesowali się moim życiem, czekali aż w końcu znajdę sobie „kogoś na poważnie”.

Uzbrojona w bębenek weszłam do salki w osiedlowym klubie, gdzie otoczył mnie gwar rozmów oraz piski i śmiech maluchów Rzadko rozmyślałam o dzieciach, bo najpierw musiałabym się z kimś związać, a poza tym, ktoś, kto wychował się bez matki, raczej nie mógłby być dobrym rodzicem, prawda? Ale te dzieciaki tutaj wyglądały na szczęśliwe i kochane. Szczęściarze.

– Dzień dobry, kochani! Witam na pierwszych zajęciach rytmiki. Dziś poznamy się ze sobą, pozwolimy, by dzieci poczuły się swobodnie w tej sali, wśród nas. – Mia potrafiła w jednej chwili przyciągnąć uwagę wszystkich, nawet maluchów. – Poznajcie Ellie, bo to tak naprawdę ona będzie najważniejszą osobą na tych zajęciach.

Nieśmiało pomachałam do wpatrujących się we mnie ludzi, tych dużych i małych. Trochę żałowałam, że nie założyłam czegoś, co zakryłoby moje tatuaże. Nie wiedziałam, czy rodzice małych dzieci nie ocenią mnie z góry przez pryzmat mojego wyglądu.

– To co, Ellie, usiądź na środku sali i pozwól, by odważniejsze dzieci pierwsze do ciebie podeszły – powiedziała do mnie Mia.

Zrobiłam, jak poprosiła. Usiadłam po turecku na dywanie na środku sali, przed sobą ustawiłam bęben i czekałam.

Przez chwilę nic się nie działo, a później jednocześnie trójka maluchów zbliżyła się nieśmiało. Dwójka zaczęła uderzać w bęben, a jedna dziewczynka zaciekawiła się obrazkami na moich rękach. Dwa wielokolorowe rękawy przyciągnęły jej uwagę, więc dotykała, szturchała i oglądała je z zaciekawieniem. Po chwili podeszła do niej młoda kobieta i powiedziała:

– Łobuziaku, miałaś oglądać bęben, nie tatuaże Ellie. – Połaskotała ją po brzuchu.

– Nie mam nic przeciwko – odpowiedziałam szybko, może zbyt szybko.

– Cieszę się, ale naprawdę miałam nadzieję, że zainteresuje ją instrument… Żeby mogła później podręczyć swojego tatę waleniem w bęben. – Kobieta zaśmiała się, a dziewczynka przytuliła się do jej ramienia.

Obie odeszły i zrobiły miejsce dzieciakom, które chciały pouderzać w bęben, poprzepychać się z innymi dziećmi, czy po prostu podążyły za tłumem. Godzina zleciała błyskawicznie i wszyscy zebrali się do wyjścia.

– Jak ci się podobało? – zapytała Mia, głaszcząc mnie po ramieniu.

Robiła tak, od kiedy pamiętam, jakby chciała dodać mi otuchy.

– Było okej, na pewno pojawię się na kolejnych zajęciach.

Wyszłam z budynku, wdychając głęboko powietrze i kierując się w stronę tramwaju, by wrócić do mojego gównianego mieszkania.




Copyright © Ewelina Nawara , Blogger